Kazimierz Szemioth – nazwisko niegdyś znane i popularne (jeszcze niedawno), dziś nieco zapomniane. Wspomnijmy w Wielkim Tygodniu tego malarza i poetę. Wielkiego oryginała, żeby nie powiedzieć dziwaka. Przy tym człowieka, którego zaszczycał prywatną korespondencją sam Jan Paweł II.

Po śmierci Kazimierza Szemiotha, kilkanaście lat temu zrobiono o nim film pod tytułem „Baca z najwyższego piętra”. Jako stary przyjaciel Kazika byłem konsultantem tego filmu.

Kazimierz Szemioth

Kazik był niezrównanym akwarelistą. Oprócz tego natchnionym poetą, ale w wolnych chwilach lubił pisywać teksty do piosenek. Wśród nich były teksty wielkie, że wspomnę choćby przebój „Jaskółka nieujarzmiona” śpiewany przez Stana Borysa.

Poznałem go w sposób następujący:

Centralne Biuro Wystaw Artystycznych, z którym współpracowałem, planowało, na przełomie lat 70. i 80. wystawę akwarel Kazimierza Szemiotha w Instytucie Kultury Polskiej w Paryżu. Kazimierza zaproszono do odwiedzenia Paryża i otwarcia wystawy swoich prac. I tu konsternacja! Kazik - dziwak i ekscentryk prawie obraził się, że ktoś śmie aż tak bardzo go fatygować i że on ani myśli ruszyć tyłek z byle powodu.

- Wyznaczcie kogoś, kto mnie będzie reprezentował – zarządził. No i padło na mnie, a tu muszę powiedzieć, że osobiście nie znaliśmy się wcześniej, co więcej, Szemioth nawet o mnie nie słyszał.

Umówiono nas telefonicznie w mieszkaniu mistrza. W niedzielne przedpołudnie dzwonię do jego drzwi. Otwiera spory, krępy brunet w piżamie z namydloną do golenia twarzą. Spojrzał na mnie znad piany i uśmiech rozjaśnił mu zapienioną gębę.

- No i dzięki Bogu, że przynajmniej słuszne chłopisko. Cholernie się bałem, że będzie mnie reprezentował jakiś kurdupel!

Mam 180 cm wzrostu. Szemioth był mniej więcej tej samej wysokości. Porozmawialiśmy. Polubiliśmy się. Potem pojechałem do Paryża, a nasza przyjaźń trwała jeszcze długie lata, aż do jego przedwczesnej śmierci.

Na początku lat osiemdziesiątych wydano płytę „Narodziła nam się dobroć” z kolędami współczesnymi, do których tekst napisał Kazimierz Szemioth, a muzykę Stanisław Hadyna (w owym czasie szef zespołu Śląsk). Na płycie kolędy te śpiewał Wiesław Ochman, wielki przyjaciel Szemiotha i właściciel największej kolekcji jego prac.

Co do dzieł artysty, które najczęściej rozdawał przyjaciołom, to chciałbym wspomnieć pewne moje imieniny. 30 listopada 1982 r. Zawsze w imieniny zapraszałem dużo gości. Oczywiście Kazika także, ale on nienawidził zbiorowisk ludzkich i stronił od większych zgromadzeń.

I oto tego dnia około południa słyszę dzwonek u drzwi. W domu jeszcze rozgardiasz, przygotowania na przybycie wieczornych gości, a tu sam Szemioth ubrany z całą swoją ekscentryczną elegancją, to jest w czarną pelerynę i ogromny beret. W ręku tekturowa teczka z papierami i walizeczka malarska.

Kazik przyjechał taksówką specjalnie, żeby zrobić mi prezent imieninowy.

Usiadł w kuchni, wyjął odpowiednie papiery, farby, pędzle i… zanim uciekł przed przyjściem pierwszych gości, namalował specjalnie dla mnie i przy mnie cztery urocze akwarele z górskimi pejzażami, chałupami, dorożkami i całym ukochanym przez niego tatrzańskim romantyzmem. Każda z nich opatrzona dedykacją. Najpiękniejsze w mojej kolekcji!

Na zakończenie historii o Kaziku Szemiothcie zabawna ciekawostka. Otóż wspaniale rysował on konie. Wprawdzie zawsze były to góralskie, czy też inne chłopskie chabety, ale znajomość anatomii zwierzęcia i malarska precyzja wykonania po prostu zachwycały. Co do ludzi natomiast, to rzadko kto zauważył, że zawsze tak byli malowani, aby nie było widać ich stóp. Nawet jeśli była to cała postać w plenerze, to albo brodziła w głębokim błocie, albo też tumany kurzu przysłaniały jej nogi poniżej łydki.

Któregoś dnia zauważyłem tę zasadę i zwierzyłem się z mojego spostrzeżenia zaprzyjaźnionemu malarzowi, który studiował niegdyś w Akademii razem z Szemiothem. Uśmiał się wtedy kolega mój Tadeusz i wyjaśnił, co przytaczam. Otóż słynny Szemioth przez całe swoje studia prześladowany był i udręczony przez nauczycieli akademickich z powodu rzekomo nieumiejętnego konstruowania graficznego ludzkiej stopy. Musiał wówczas niezłego kompleksu nabawić się, skoro kiedy był już sławny, jak ognia unikał zetknięcia się z wrażym tematem.

Andrzej Symonowicz