Pracując w przychodni każdego dnia przyjmuję od 70 do 90 pacjentów. Zauważyłem, że znaczna ich część przyjmuje leki od zgagi. Niektórzy z nich uważają, że są zupełnie zdrowi, muszą tylko czasami łyknąć „coś na żołądek”. Często zdarzają się sytuacje, gdy pacjentka na koniec wizyty prosi o leki dla męża, który „jest zdrowy”, tylko ma zgagę.

Doktorze, mam zgagę...Moje obserwacje potwierdzają dane statystyczne. W podręczniku medycznym „Interna Szczeklika” znajduję informację na temat częstotliwości występowania trzech głównych schorzeń odpowiedzialnych za zgagę: dyspepsja występuje u 20-30% mieszkańców Polski, choroba refluksowa przełyku u 20%, choroba wrzodowa żołądka i dwunastnicy u 10%. Oznacza to, że ponad połowa Polaków potrzebuje leków od zgagi. Koncerny farmaceutyczne wychodzą naprzeciw tym oczekiwaniom, leki są dostępne w sklepach i kioskach bez recepty, a reklamy w telewizji przekonują o ich skuteczności. Efekt jest taki, że leki te znajdują się na czele listy  leków najczęściej stosowanych. Sami tylko Amerykanie rocznie wydają na nie ponad 11 miliardów dolarów.
Czy jest jakiś sposób, aby uniknąć zgagi? Okazuje się, że tak. Ja sam doświadczyłem tego osobiście. Po raz pierwszy zacząłem przyjmować leki na nadkwasotę żołądka na II roku studiów. Stres oraz nieregularne jedzenie spowodowały dolegliwości żołądkowe. Pamiętam, że byłem pod wrażeniem skuteczności tych leków. Łykałem tabletkę i nawet w największym stresie w żołądku zamiast ognia czułem „spokój”. Leki te miałem w swojej apteczce przez całe studia i potem przez wiele lat pracy. W ostatnich latach to się zmieniło, nie potrzebuję tych leków, wystarczyło zmienić styl życia i dietę. Cieszę się bardzo z mego osiągnięcia i chciałbym podzielić się tym z czytelnikami „Kurka”.
Na początek jednak kilka informacji z dziedziny fizjologii.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.